Thursday 28 August 2008

25. SULINA (horror na dobranoc)




temperatura 38 stopni przy bezposredniej bliskosci morskiej wilgotnosci sprzyjac moze plumkaniu czy np. zabawie w chowanego. twoim kompanem i przeciwnikiem zarazem jest slonce w zenicie.
ale...! sztuka umiec extra szukac czy elegancko sie schowac?
noo... na pewno nie ma kto kogo szukac jesli nikt sie nie schowa. rzucam monete. wypada, ze to my mamy sie chowac. w moj wlasny cien udaje sie calkiem znosnie ukryc martke a nawet jej cien wlasny lecz brak osobistego kamuflarzu demaskuje mnie fantastycznie. bezdech podpowierzchniowy daje swietny rezultat ale to zabawa na krotka mete. zapuscic bujne owlosienie to dla dlugodystansowcow. tymczasem zamieniamy sie w zapiekanki. a propos, pierwsze zapiekanki jakie oboje robilismy wlasnorecznie powstaly na zajeciach ZPTe. zajecia te mialy na celu przygotowac nas na kazda sytuacje zyciowa.
tym razem z almanachu praktycznych recept technicznych ZPTe wykorzystujemy slynne, proste a przede wszystkim niezawodne rzuty na trzy plaszczyzny lecz dzis odwracamy kierunek operacji. z lezacych na piasku : spiwora X i dwoch rowerow Y i Z zbudowalismy totalna trzy de kryjowe. cieszymy sie jak dzieciaki, kiedy wychodzimy z naszego schofka by pokazac nadetemu sloncu gdzie sie schowalismy a ono z powodu ciaglych przegranych jakos tak mizernialo szukajac nas coraz dalej i dalej. i szelma, kiedy wypuscil sie hen hen a my przestalismy byc ostrozni znalazlo nas nagle ostatkiem sil a potem tak dobrze sie schowalo, ze nie bylo komu mowic, ze my juz w te gre sie nie bawimy.
zreszta bylo co innego do roboty bo zaczely bawic sie z nami komary.
specjalny zel na insekty - rewelacyjny, gdy wcierajac go w siebie uniemozliwiajalismy bestiom natenczas bezpieczne ladowanie - okazal sie w efekcie tyle warty co lep na muchy. gruba warstwa moskitow pokrywala niczym kozuch kazda naga czesc nas dokonujac injekcji i ssania. mielismy ich po dziurki w nosie; bylo ich dosc by dwa dni pozniej jeszcze wylatywac mi z brody. tymczasem odwrot nasz do schronu uniemozliwilo z tego swiata nieslychane zjawisko przyrodnicze, w ciemnym juz plenerze - piasek tuz przy granicy wody - przy kazdym kroku jarzyc sie zaczal i iskrzyc jak z teledysku majkela dzeksona, kroczylismy po firmamencie alejou gwiazd, kazdy krok to nowo powstala galaktyka; schylilismy sie i okazalo sie, ze po przeciagnieciu palcem zostaje wyrazny swiecacy rysunek; czysta magia w zasiegu reki...okazala sie byc pozniej odwlokami jakiegos robactwa, w zylionach sztuk, czyms na ksztalt wodnego paskudnego swietlika.
a komary przez caly ten czas nie proznowaly...
dajemy noge do namiotu i wiemy, slonce nie schowalo sie, ono ucieklo tak jak my ucieklismy od komarow i blyskotliwego robactwa.
...bo to nie byla zabawa.
na dolaczonej fotografii slady ciosow: el moskito de lajon of delta dunarea

2 comments:

Unknown said...

pieknie pisane, piekne historyje. az czlowiekowi lzej na duchu w tym mrocznym miescie. cyganie hej! cyganie juuuhuuu.......
kirro w pas sie klania i pozdrawia

Bartek said...

Takie komary Panie?
To atak osmiornicy chyba...
Bomba epizod z kundlami, zycze wiecej takich.. Tam i z powrotem Panie juz wszystko mi sie pokrecilo..
Bawcie sie dobrze i trzymajcie troki