Friday 11 December 2009

WELCOME TO THE JUNGLE




Dotarliśmy za namową poręcznego przewodnika do Kuala Tahan - centrum dowodzenia osławionego 130to milionletniego lasu tropikalnego nie tkniętego jeszcze ludzkim pazurem wszechmogącym. Pradawny busz reklamowany jako siedlisko tapira, skorpiona, termita, kermita, jaszczura, tarantula, słonia, krogulca, tygrysa szczerbatego, szczura o nadludzkim wyrazie twarzy okazuje sie parkiem krajobrazowym ze snującymi się poń samotnymi badaczami i wysokodecybelowymi wycieczkami autokarowymi. Mozna spotkać tu również mrówke przepasioną (niewątpliwie przez turystów tuczoną), coś na kształt pochlapanego farbą wróbla, niewidomego gacka i placka ponoć słońskiego na którego natknęliśmy się wraz z odciskami kopyt tegoż lecz równie dobrze mógł to być stempel rzezbiony w ziemniaku tropikalnym. Co do odchodów, moge przysiąc, że cały wóz ekskrementów mijalismy wczoraj jadąc do wioski(importują chyba z zoo z kuala lumpur). Idąc wyrąbaną maczetą przez dżungle ścieżką dają się słyszeć w prawdzie odległe pohukiwania, mruki czy stękanie lecz śmiem twierdzić, że dzwięk niesie się z ukrytych skrytych tanich głośników. Sam osobiście, ażeby zobrazować wyobrażenia o dzikim, drapieżnym, rozhukanym życiu w puszczy zamontowałbym zjeżdzające lianą, wysuwające się zza baobaba czy wyskakujące z kiści bananowca plansze z podobizną dziczyzny lub insekta tuz przed nosami odkrywców. Mozna by też rzucać nabytymi uprzednio jajkami niespodziankami w dajmy na to takiego borsuka żeby usłyszeć jak w głuszy buszu on kuka. Po godzinie szwędania się trafiliśmy na wioske tubylców NATIVE PEOPLE. Buszmeni zajęci akurat byli paleniem zielska czy kory(zwą to dżangle medicin cigarets) i wyglądało na to ze ich tu nie ma. Brudna niewiasta wyjrzawszy z szałasu beknęła na mnie a drugą, która przyszła zabrać małego kocmoucha bawiącego w popiele u stóp naszych przekonały do strzelenia sobie z nią fotki zadrukowane papierki. Okazało się pózniej, że tutejsi pozbawieni są praw do polowań i uprawy zielepuchy a wioska pełni role skansenu. Park Rangersi (za kase zarobioną z turystów) dowożą im żarcie łodzią. Leżą więc i lulki palą.

No comments: