Saturday, 29 May 2010

KLUP TENCZA (z zapożyczeniem wspomnień Majsterjanka)






Aklimatyzacja moja na wysokim poziomie. natomiast u Maty Baku odnotowałem symptom sapania ( spowodowany niewątpliwie obniżoną ilością oksydżenu ) i głębokie wzdychania jakby sentymentalne ( mające związek albo z wymuszonym ograniczeniem wprowadzania pożądanej ilości tytoniowej zadymy albo ze wspominaniem swoich pierwszych i jedynych Relaksów gdy wówczas stopy jej nie zaznawaly chlodu )
Od tygodnia zalegamy w podśmiardujacej z lekka turystyką himalajskiej stacji wypadowej zwanej Lech (altituda 3500 npm) , za nami pokonany tor przeszkód czyli droga ze Srinagaru , a przed nami niepromisujace prognozy na jedyną drogę ewakuacyjną ( powrotu przez Sri nie biore pod uwage ) sławetną i karkołomną a zamkniętą jeszcze Lech-Manali.
Niebacznych i niemających dostępu do fotoalbumów fejsbuka Maty Baku z ekscytacją zaznajamiam z trzecim członkiem ekspedycji - Katriną ( która ma pełne 350 sisi w piersi i świetnie się prowadzi )
Taa... tymczasem będąc w potrzasku, bezsilni leżakujemy nacodzień ze szklaneczką czekoladowego rumu w jednej ręce i pilotem w drugiej oscylujac pomiędzy dyskowery czanel a nasionami geografii.
dostałem nagle! tysiace mejli, esemesów i sygnalów na pejdżer, poleconych per awion , telegramów i skrytych anonimowych miłosnych pachnących liścików z zapytaniami o historie niedopowiedziane Majsterjanka buszujacego niegdyś w szuwarach czy tam w junglii . ktoś przysłał nawet Morsa z pogróżkami, hehe . dziękuję za wszystkie i za wasza pamieć a w szczególności swojej pamięci winszuję bo gdyby nie ona na poczekaniu równie chętnie wszystko teraz bym zmyslił. ha! ktoś mógłby posądzić mnie nawet o kłamstwo!!
ale..........obiecałem w poprzednim odcinku , że będzie DO RZECZY wiec oto i ona - przeszłość terazniejsza czyli tak oto zapamiętana przez Majsterjanka :
....skądinąd dochodziły nas słuchy o plemieniu nomadów żyjącym w totalnej symbiozie z prawami natury połączonych immamentną pępowiną z życiodajnym zródłem ; o istotach niebieskich , absolutnie niewinnych stforzeniach pławiących sie w bezwarunkowej miłości do Spójności Całości; o fluktujacych w Nieznanym i Bezkształtnym; o zielonych fanatykach całujących w uwielbieniu ziemię, kultywujących korzenie; o wykolejeńcach ludzkich kombinatów systemów myślenia i zachowań; o poligamistach czy anarchistach uprawiających w dziczy nierząd; o komunie zhipisiałych artystów, cygańskich wizionerów i cyrku szamanów ; o nawiedzonych ćpunach trzymających sie w ekstazie za ręce nocami i za dnia ; o bandzie zwykłych piknikarzy , nierobach , brudasach, pogmatwańcach i oszołomach ; o kryminalistach , antyglobalistach i terrorystach majacych w junglii swoje trening kampy... - wszystko To razem jawiło sie Majsterjankowi jako szerzej rozumiana OAZA .
I tak oto pewnego przedpołudnia M. przemieszczając sie pojazdem Moto-Riksza wszedłbył spontanicznie na linie fal porozumienia płynących pomiędzy przedstawicielką azjatyckiej fizjonomi a osobnikiem wyglądającym na eskimosa z korzeniem afrykanskim dzielącym akurat ten sam środek transportu i natychmiast zdał sobie sprawę że floł informacji przelewanych przesycony jest ów oazową ekscytacją i dodatkowo zawieral kiepsko kodowane acz wielce ogólnikowe współrzędne stacjonowania BAZY - OAZY.
i byłby M. puścił to mimo uszu gdyż pragnienia specjanie jakoś nie odczuwal ani w JEJ cieniu schronienia nie szukał lecz ziarno ciekawości już w garści dzierżył i ku zaspokojeniu wykluć je postanowił -
" łikipedia jest spoko lecz daleka jest od doświadczenia " - zasugerował Macie Baku. Ruszyli zatem pewnie obrawszy niepewny azymut. i tak za siedmioma zwątpieniami i siedmioma ocuceniami w chłodnych wodach bystrych strumieni ukazała sie im oczom Niebieska Plandeka. M. i MB. z daleka zostali rozpoznani jako swoi i wraz z okrzykami 'ŁELKAM HOŁM' obściskani przez kilku entuzjastów obściskiwania. na pierwszy rzut oka wyglądało to Majsterjankowi na dość przeciętny kamping oberwańców - japończyki warzyli strawe w wielkim kotle, ktośtam uprawiał stoicyzm na jednej nodze w rzece , ktośtam pokuśtykiwał , ktośtam leżał plackiem w kupie, z krzaków pobrzdękiwalo UPO (anidentifaj plejin obdżekt) a w centrum obozu parenascie osób siedzialo cyrklem - z ust do ust wędrowała fajka spokoju . aspirant na wodza, 60-cio letni niemiecki sadu nalewał każdemu wprost ze swego złotego ( bez dna zdawałoby się) pucharu namiastke osobistej biografii. skonane nogi Majsterjanka namówiły tyłek by klapnąć w kółku. ktoś podał czilum, ktoś podał czaj...
tak oto M. i MB. trafili na trop nieśmiertelnie bezpiecznej sekty REJNBOŁ PIPOL i bawiąc z nimi ponad miesiąc oboje śmią twierdzić, że KLUP TENCZA to doborowe towarzystwo by:
- kraść z nimi konie na wyścigach

- klepać biede aż spuchnie i wybuchnie

- grać w kości do śmierci i kośćmi po śmierci choćby na zapałki

Ja osoboście daje temu wiare mimo że sam tam również będąc :
- nie widziałem koni jano pare słoni
- nie widziałem biedy a za przemocą zbytnio nie przepadam
- nie widziałem by ktokolwiek w tej sekcie ze śmiercią sobie igrał

a teraz DO RZECZY (czyli same tłuste pączki z nadzieniem, czyli TO co ten Majsterjanek był tam nawyprawiał) :
- jako architekt i rzemieślnik w jednej osobie spowodował powstanie niemal-mostu na strumieniu i niemal trampoliny na otwartym akwenie - i to wszystko niemal tylko z litego kamienia
- jako kulinarny znawca rzeczy sortował światowej sławy przyprawy i smakował wymagającej sprawy wprawy potrawy
- jako propozytor zapodał sposób (nielicznym tylko znany) na utwardzenie kuchennego klepiska i poprzez akceptacje przez brak sprzeciwu radnych uwieńczony realizacją ze skutkiem fenomenalnym. szczegóły mikstury : 1 część wody z bajora + 1 część ziemi klepiskowej + 1 część łajna słoniowego
- jako antyprorok przepowiedział nieskuteczność niechybnej zguby podczas inwazji na obóz stada słoni
- jako latający dywan bez zwłoki przyjął na siebie i korzystnie zniósł bambusowe trzepanie wyrządzone przez napaść na nas zwykłych nikczemników i tchórzy ( niestety nierozstropnie razy dosięgły też Maty Baku i nie obeszło sie bez szwanku )
- jako altruista oddał swój przeterminowany antybiotyk cierpiącemu (na nieżyt chroniczny) lekarzowi alternatywnej medycyny czym przyczynił sie do nieżytu ujażmienia i doraznego ocalenia istnienia całego tęczowego plemienia
- jako propagator kultury fizycznej konsekwentnie praktykował dla towarzystwa z profesorem joginistyki ( a z kolei bez konsekwencji w wolnych chwilach z antyjoginami )
- jako BRAT brał czynny udział w istotnych spotkaniach plemiennych dotyczących życia w RODZINIE, ogniskowości JEDNOŚCI w przyszłości, astralnej wielkości zalezności względem kosmicznej szerokości zmienności ogarniajniości czy dajmy na to ustalenia zawczasu kto dziś z braku wolontariusza pójdzie po drzewo do dżungli i czy drewno można wogóle w dzungli znalezć a jeśli nawet to czy powinno sie je palić (ostatnia kwestia sporna pomiędzy drwalem norweskim a avangardowcem vegańskim który optował za konsumpcją - chętnie do herbatki z mchu upodobał sobie chrust pochrupać)
- jako ruch oporu stał murem przed rządowymi organizacjami próbującymi papierem i siłą udawadniać że TA ZIEMIA naszą nie jest i że przebywać na niej nie możemy!?!?
- jako kultywator odprawiał świeżo poznane, prastare obrządki kółko-graniaste ze śpiewami i dziękczynnym biciem w ziemie czołem
- jako założyciel i hedmaster prowadził osobiście warsztaty w pracowniach:
1. ezoteryki kulinarnej: KARMA Z SUTKA, KARMA SIURKA
2. profilaktyki dobitnej: KARA SUTKA, KARA SIURKA
- przeszedł inicjacje na uzdrowiciela energatycznego Reiki i własne oczekiwania na skuteczność udoskonalonej przez siebie metody działania opaski uciskowej na czakrze od BYTU
- jako widzimisie widział sie z maharadżą

i to by było na tyle, chyba że sie myle.

Saturday, 24 April 2010

PRZEDMOWA koloryzowana DO RZECZY

W 34 tym wieku Majsterjanek (ponadczasowo - solarny czerwony smok) przybrawszy człekokształtną aparycje wychynąłbył z gęstwin jednego z ostatnich naturalnych rezerwuarów-produktorów tlenu w Układzie Słonecznym na planecie Gaya w restrykcie Uttarhand na terenie Indii Północnych.

Opłukawszy nieco ślepia Majsterjanek ujrzał w bagnistego trzęsawiska wody lustrze obraz zrazu dziki i nieokrzesany. Począł pazurem wydrapywać runo z zarośli swojej brody, zalizał jęzorem sierść skalpu na stronę, patykiem zeszklił kły frontalne, wytrzepał i przeprosił mrowisko z małżowiny i założywszy jeszcze odświętną stroną na przód gacie ruszył do Babilonu gdyż mu rankiem do herbatki zabrakło cynamonu. Misję tę zgóry mu odradzano, o trudach i niebezpieczeństwach czyhających uprzedzano lecz gdy on uparcie i bez trwogi na rozstaju przystanął - rady, czosnek i krzyż mu na droge dano. Radami Majsterjanek po drodze osły, gęsi i świnie poczęstował, czosnkiem natarł bawołow grzbiety by od gzów na chwil pare spokoju doznały a krzyż na części pierwsze rozłożył i z owych dwa koła wycentrował na kolanie, z kół z kolei wymajsterkował kołowrotki, usunął z nich koło i założył se wrotki. Było mu to na ręke gdyż nogi już mu leniem podśmierdywały a ponadto pewien uparty ślimak od jakiegoś czasu marchewki mu skrobał. I tak oto zanim sie obejrzał był już znalazł się w mieście. Zaskoczył tu go widok tegoż samego ślimaka popijającego soczek z marchewki. Dymiło mu równo z cholewki. Majsterjanek odruchowo rzucił wzrokiem na swe pięty - po jego marchewkach nie było ani śladu.
Pielgrzymującej nagiej babie (pierzchał on ku zródłu świętego ścieku Gangi) odstąpił Majsterjanek wrotki. Oddałby i swoje gacie ale osobista skromność nie pozwalała mu na postawienie siebie w sytuacji bycia bardziej nagim nizli sam baba.

Tymczasem cynamonem Babilon nie pachniał wcale... ale że znał Majsterjanek indyjskie przysłowie KTO PYTA - TEN BŁĄDZI zapytał zatem przewrotnie i od razu nie zabłądził. Przy okazji też nie znalazł tego czego szukał. Postanowił więc nie pytać wcale i od razu zaczął coś znajdować. Wpadły mu w ręce kandyzowane gruszki które zagryzł ogórkiem i z soli oblizał paluszki, po tym zasmakował się w musli z kefirem miodem i bananami, łyknął pakore w czili sosie i ugasił piekło w gębie mleczkiem lassi z rodzynkami, sabdżi wsunął wraz z ciapatą, zalał to masala herbatą, złuskał paczke pestek z dyni, łykną całą garść daktyli, ciamknął białą czekoladę, za tym z kardamonem czarną kawę, zupkę imbirowo-czosnkową popił żółtą wodą bąbelkową, z kminkiem cukier chrupał, lody są świetne na upał! I gdy tak marzył jeszcze o niebieskich migdałach wtem go zgieło, wzdęło aż stęknęło i pierdnęło i chcąc nie chcąc na stronę go wzięło...

Amebowe Przygody Majsterjanka to lanie wody... dodam , że skończyły się wielką pompą z fajerwerkami. Pięknie się skończyły choc wesela nie było - inaczej byłaby to bajka. Majsterjanek oznajmił wtedy z satysfakcją i zarazem z lekkim żalem, że większego dyskomfortu już chyba nie dostąpi nigdy... Dodam, że po dziś dzień wraz ze swym serdecznym towarzyszem dolli i niedolli - Matą Baku niedzielnie stawia on czoła myciu jedynej pary skarpet na spółkę noszonych w szczęściu i zdrowiu...
...taa... i to tyle na dziś.

Natomiast w następnym odcinku całkiem nie od rzeczy będzie o tym na co wszyscy od dawna przecież czekacie czyli co on tam istotnego w tej dżungli przez miesiąc Majsterkowałbył.

czelo

Monday, 1 March 2010

VARANASI - rymowanie na kolanie












NIE MA TO JAK W VARANASI
PĘCHERZOWI CIĄŻY LASSI
SZIWA PAŁER HASZ Z CZARASA
I AGORI Z CZASZKĄ HASA
SADU MISKĄ CIĘ POWITA
KRÓWKA GRZMOTNIE CIĘ Z KOPYTA
ZANURZ GŁOWE RAZ W GANGESIE
BY NIE PRZYPIEC SIĘ W HADESIE
HELOU BOUT? KIWA Z ŁAJBY ŁODZIARZ
HELOU MANEJ! WOŁA Z BŁOTA SMRODZIARZ
HELOU TRAUZERS ALIBABA!
HELOU RIKSZA! HELOU BABA!
WYCIĄGNIĘTEJ DŁONI PODAŁEŚ PRAWICE
TO JAKBYŚ NA DŁUŻEJ ZARZUCIŁ KOTWICE
MASAŻ, WRÓŻBA I Z OCZU CZYTANIE
KUP ZIÓŁKO, POCZTÓFKE, FRYTKI NA ŚNIADANIE!
NA DOBRĄ KARMĘ UWOLNIJ PTAKI Z KLATKI
ŚWIEŻUTKO ZŁAPANE PRZEZ HYCLA W SIATKI
PIĘĆ RAZY ZAKRĘĆ PTAKIEM WOKÓŁ SWOJEJ GŁOWY
ŻEBY KARMA ABY NIE ZADZIAŁAŁA DLA INNEJ OSOBY
NA STOSACH PŁONĄ GRZESZNIKÓW KOŚCI
JEDWAB, KASZMIR NAJLEPSZEJ JAKOŚCI
W PIASKACH PRAŻĄ SIĘ ŚWIĘTYCH SZKIELETY
PSY, WOŁY I LUDZIE DEPCZĄ ICH AMULETY
PIELGRZYMI STOJĄ W KOLEJCE
BY OBMYĆ NOGI, DUSZE I RĘCE
TURYŚCI RZUCAJĄ NA CHODNIK MONETY
KROWY ZRZUCAJĄ NA CHODNIK KOTLETY
NIE MA TO JAK W VARANASI
AMEBOWY CZAJ PRAGNIENIE GASI
ŚWIĘTY OGIEŃ WSZYSTKO TRAWI
ŚWIĘTY OGIEŃ DZIECI BAWI

fotogramy jak z reklamy:


BODHGAYA by the way






Friday, 26 February 2010

PALIWODY przygody

z księgarni o powierzchni 1 m3 wyłowiliśmy ze stosu międzynarodowego miszmaszu tytułów - polski przewodnik po indiach a w nim takie min. oto historie w dziale "polacy na wodach indyjskich" odkryliśmy

Monday, 22 February 2010

KALKUTA z taktu wyzuta







Powonienie oznajmia o drastycznym przeciązeniu ołowianym smogiem. Trąbce eustachiasza jest natomiast w tu mi graj - nastraja się do zarliwej konwersacji klaksonów niezliczonych wehikułów (większość to zółte Ambasadory) które w karkołomnych ekwilibracjach nie pozostawiając miejsca na wciśnięcie palca tworzą nurt uliczny przypominający główną arterie rozentuzjazmowanych mrówek, ehem,
Tymczasem my dostępujemy zaszczytu docenienia uroków recepcji DE LUX'a, VIP INTERNATIONAL'a, GRAND CONTINENTAL'a i DIPLOMAT'a lecz z powodu braku wolnych pokoi zatrzymujemy się w nieco tylko ekskluzywniejszym PARAGONI'e gdzie apartament w standardzie posiada wyprofilowane (niechybnie korekcyjnie) łoze z prześcieradłem ażurowym barwy - urynowy wzór, okno na wysokości dwóch metrów zakratowane z okiennicami wiszącymi na jednym zawiasie, ściany z pozostałościami zdaje się seledynowawej niegdyś farby z wypryskami natchnień jakiegoś Wertera i na drutach uczepioną świetlówkę, komode wiktoriańską z szufladami bez dna i z zębem czasu nadgryzionym lustrem oraz kłódkę do drzwi dwuskrzydłowych z ryglem. Przy prośbie o wymiane prześcieradeł mozesz się liczyć z tym, ze na wyluzce dostać mozesz w zamian zwykłą szmate do podłogi. Między 5tą a 9tą podwieczorkiem przysługuje wiadro gorącej wody. Kierownik budzi nas osobiście choć bezwiednie czyniąc ablucje w zlewie pod naszym oknem charkając przy tym siarczyście i popierdując zdrowo.

a tu : STRATEGICZNY PORADNIK KALKUCKI dla początkujących:

1 - nie ufaj nikomu i niczemu co widzisz, słyszysz i czujesz.
2 - przestępując próg rezydencji licz się na ulicy (średniowieczny rynsztok) z zebrakami, kalekami,małymi kocmouchami, ćpunami, drobnymi handlarzami obnośnymi, prostymi naganiaczami i naciągaczami, szczwanymi oszustami, pseudoświętymi,wołami, krowami, kozami, psami, gęśmi, wszelkiej maści odchodami i śmieciami, rowerami, motorami, rikszami, tuktukami i taksówkami...
3 - aby spławić świte pseudopomagierów lub żebraków możesz stosować rozmaite sposoby, od długoterminowego wyrozumiałego potakiwania głową, poprzez totalną ignorancję (niezauważanie elementu) aż po użycie radykalniejszej formy (nie mysl że to wulgarne albo broń boże fo -pa) - po prostu wypal od niechcenia CZELO! czyli spadaj. Wiedz że nigdy nie interesuje ich nic innego niż twój szmal. Proste bądz kurtuazyjne PLIZZ GO AWAY albo NO,THANK YOU dla tych oszołomów znaczy ni mniej ni więcej - powtórz jeszcze raz wszystko od początku, czyli żałosną historyjkę, cwane podchody lub w przypadku biznessmenóf ceny zawyżone 10-ciokrotnie.
4 - jeśli już zmuszony jesteś wziąść taksówke, riksze czy tuktuka bądz cierpliwy i zawsze próbuj pierwszy oferować własną cene, po odmowie jego zawyżonej stawki on zazwyczaj biegnie za tobą by uprzedzić innych taksiarzy żeby nie zaniżali jego sumy. mozesz ominąc te kroki i zapłacić od razu cene którą żądają - korzyść z tego taka: masz święty spokój i mniej piniąchów do dzwigania.
5 - zawsze i wszędzie autobus jakiś bedzie i kosztuje grosze ( oczywiście każdy taksiarz powie ci ze autobusy w indiach nie jażdżą :-)
6 - jeśli jesteś nadwrazliwy, posiadasz moc współczucia, altruistyczną troskę o innych czyli syndrom Matki Teresy mozesz od razu spędzić sen z powiek i zatoczyć rękawy do roboty. Ponawiam jednak apel o unikaniu wciągania się w gierki mniej lub bardziej perfidnych wyłudzaczy piniędzy chyba ze:
- znajdujesz w tym satysfakcje osobistą
- dać im masz zamiar nauczke
- zamiast srebrnych monet niesiesz z pomocą złote rady ( odbierane tutaj zazwyczaj negatywnie, okazywane pogardliwie lub zagrane teatralnym nieszczęściem)
Wiadomo, ze dzieciaki są trenowane do wyłudzania pieniędzy i bywa, ze w tym celu okaleczane przez dbających o gniazdko domowe rodzicieli więc z rozdawaniem kieszonkowego kocmouchom a takze podtrzymywaniem zołdu zebraczego radze sie tez zastanowic. 3 letnie brudasy spędzają dzień za dniem świadomie nie myte forsowane przez matki do czepiania się nogawek turystów. Zdazyło mi się mieć czwórke uwieszonych (dosłownie) na nogach (DZIECI - BALASTY), które atakując bezwzględnie unieruchamiają skutecznie dopóki nie sypniesz deszczem srebrzaków. W formie zabawy skropiłem je wodą z butelki powodując wśród nich totalną panikę. Ode tego diabelskiego zatem nasienia oswobodziła mnie bez wątpienia woda - zbyt czysta w mych rękach, a dodatkowym dowodem iz bękarty to byli a nie krófki boze niechaj będzie fakt ze na odchodne po goleniach patykiem zostałem zdzielony.
6cio letni łepek ściemniać cię moze dajmy na to, ze na ksiązke potrrebuje do angielskiego po czym gdy mu ją kupisz on zwróci ją sprzedawcy jeszcze zanim mu z oczu za rogiem znikniesz.
40to letni (wyglądający jak kazdy inny) facet zapytany o kierunek oferować ci moze asyste w dotarciu do miejsca po czym po drodze na skróty rzecz jasna zaprowadzi cie zupełnie przy okazji do sklepu stryjka z szatami z kaszmiru i jedwabiu, sklepu szwagra z sandałami ze skóry z kobry i pytona i innego wuja z garniturami szytymi na miare a na koniec gdy zamiast kilometra zrobiłeś 5 obdaruje cie historyjką o polio co noge mu kręci i prace uniemozliwia, o 5tce dzieci co nie chodzą do szkoly, o zonie zchorowanej, o rachunkach srogich wielce i o braku mamony na placek z monki nawet nie mówiąc juz o kozim serze...'my mówimy ze dzieciom jedzenie kupilismy i budzet na dzis mamy wyczerpany i sami w niejakiej skromności zycie pędzimy i radzimy raczej do sandałowego szwagra o pomoc się ubiegać...' ale taki nie słucha nawet tylko teatr na zawołanie robi i szlochać ci taki zaczyna.
Osobistą niemoc odnotowalismy do pewnego DZIECKA - PCHŁY, 3 lata to miało, modre oczy i paradoksalne imię Ciułała. To bananik a to soczek chciało...niestety mało sprytne widocznie było nasze odwracanie tego uwagi na inne tematy niz pieniąchy czy delikatesy typu jazda na baranie,wspólne rysowanie, zdjęć pstrykanie, koralików nanizywanie czy kolkata-tajmsa czytanie gdyż szybko znudzone lub tak zaprogramowane przeskakiwało było na innych białasów - szczodrzejszych, mniej zgredliwych, bardziej kumatych, takich co to w pore chwytają o co biega gdy im się palcem na wprost pokaże snikersa.
7 - poczochraj kocmouchy i przytul kazdego żebraka
8 - spróbuj pomoc każdemu kto cię o to poprosi ( no..może daj sobie na to całe pól godziny - w kalkucie jest 14 milionow braci i sióstr)
9 - zapędz naganiaczy w kozi róg
10 - przechytrz szczwanych oszustóff
11 - DON'T HAVE TO BUY JUST LOOK - użyj ich własnego życiowego motta i wejdz do każdego sklepu by docenić tutejsze towary i zbratać sie z kupcami pijąc z nimi czaj
12 - bywa że niezbedne okazać się mogą: twarzowa maseczka by zasłaniać wdechowe chrapy, nie myte uszy i klapki pobocze na oczy
13 - wdeptuj w każdy krowi placek - to przyniesie ci fortune w przyszłym wcieleniu!
indżoj fotostory: http://www.facebook.com/home.php?#!/album.php?aid=2026211&id=1548484180

Friday, 12 February 2010

BANGKOK - FLUSHIT!








Panuje tu chyba niepisana umowa gdzie za przyprowadzenie klienta właściciel sklepu płaci dole z wygórowanej ceny naganiaczowi. A naciągaczem jest tu kazdy, nie ufaj zadnej pomocnej dłoni chyba ze jesteś tu by szastać kapustą i nie liczysz się z tym ze traktują cie w związku z tym jak idiote. Wyrafinowane kłamstwo w ich mniemaniu posiada zdaje sie znamiona wyzszej inteligencji. Toteż bez skrupułu i z dumą obdziera sie tu lekcewazącego kieszeń i niekumatego falanga ze szmalcu na kazdym kroku.
Moja konwersacja ekskre mentalna z dziadem klozetowym:
- fajf bat
- bat aj sii ewryłan pejin tri
- taj tri, falang fajf
- ej man! ajm olredi tu mans in tajland end aj it taj fut ewrydej end aj sej maj szit is nał taj szit
- BIG MAN - BIG SZIT! ju pej fajf bat!
(tu lekka konsternacja moja, komplement to czy obelga nie wiem, wypalam więc w konsekwencji, z uśmiechem, bez obrazy ;-)
- soł hjer ju got - big sziti manej for smol szit man lajk ju, end łisz ju e lot of rill smeli manej
...no i sie obruszył malec
Podchodząc z dystansem do spraw błachych i gdy niewiele masz do 'załatwienia' możesz mieć w Bangkoku niezły ubaw, jak wszedzie zreszta...
well, bangkok sucks! swim on surface only and don't even try to touch it deep there in the bottom... you get dirty anyway, jou

fotostory:
http://www.facebook.com/home.php?#!/album.php?aid=2025933&id=1548484180

Thursday, 11 February 2010

KOH MAK ISLAND - latać pływać nadużywać










Poniewczasie ugrzęzliśmy beztrosko w lazurze paszczy lwa lagunowego odciskając pięty kreacji w piaskach jego rajskich plaż albowiem na wyspie rozpoczynały się akurat igrzyska do których bezceremonialnie przystąpiliśmy zajmując ostatecznie i bezkonkurencyjnie pierwsze pozycje we wszystkich dziedzinach, to jest:
- w rzucie osobistym w plaży piach
- hamczeniu się rekonwalescencyjnym ze ścisłym ograniczeniem czasowym
- zapierającym dech w piersi odkurzaniu korali na bezdechu
- bezinteresownym zbijaniu kokosów
- wykonaniu własnoręcznym promu "szczała", podbiciu bezludnej wyspy z królującym nań Robin Synem, pojmaniu go po czym miłosiernym uwolnieniu i nadaniu dożywotniego prawa do pozostania w symbolicznym pokoju na wyspie odtąd znanej jako 'FRIDOMIA' , (poza konkurencją oddaliśmy wolnosć niewolnikowi P-taszkowi ktory okazał się jednak nielotem i ze względu na ograniczoną ilość miejsc na 'szczale' pozostał na wyspie)
- zorganizowaniu wernisażu i wystawy FLIP'N'FLAP gdzie odsłonięcie mojej kompozycji wykonanej z klapek-japonek zbieranych przedświtem z plaży przyjęte zostało owacją na siedząco ze stóp poklaskiem
- wysłuchaniu cierpliwie a nawet z zainteresowaniem bez nawet jednego piwa wypicia nieprawdopodobnych przygód jakie krasomówczo wyszły z ust wodzireja, jamajskiego didżeja Dżamala, znawcy życia z obycia
- i wielu innych konkurencjach w których z powodu druzgocącej przewagi psychosomatycznej brałem udzial sam
Co tu duzo bajać, tymiczasy wiatr dął nam klawo w żagle, ahoj

i jak zwykle foto przygoda tu:
http://www.facebook.com/home.php?#!/album.php?aid=2025571&id=1548484180



Saturday, 6 February 2010

TAM I Z POWROTEM czyli od teorii do praktyki

AAA zeby nie przeciągać dramatycznie tej historii z medytacją powiem, ze minęło 6 równie wesołych dni w milczeniu i kontemplacji po których nastąpił oczywisty wybuch przetrzymywanych emocji nie mogących doczekać się konfrontacji z emocjami innych podobnie ubezwłasnowolnionych. Jedno jest pewne, spędziliśmy tydzień w spokoju ducha, w niematerialnym świecie się pławiąc by w kilka dni pózniej dokonywać rzeczy głupcóf godnych i nieświadomych złoczyńcóf niosąc cierpienie i kładąc trupem szczurzy pomiot, jastrzębia i prawdopodobnie podniszczając psychike trójki dzikich leśnych szczeniąt. Zeby nie było ze zawsze jest klawo:

- ślepe jeszcze szczurze dziecię znalezliśmy u stóp naszych w barze (nie powiem gdzie zeby nie robić antyreklamy bo jedzenie mają tam wyśmienite :-)) na betonie w biały dzień i wiedząc ze matka sie po znajde nigdy nie zgłosi adoptowaliśmy je po czym otrulismy karmiąc mlekiem w proszku wysocewitaminizowanym przeznaczonym dla niemowląt ludzkich ktore jest zupełnie ponoć nieprzyswajalne przez niemowlę zwierzęce (nawet szczurze) powodując u nich skręt kiszek i długotrwałą agonię...

- jastrzębia ze złamanym skrzydłem znalezlismy nad morzem i torturowaliśmy go cały tydzień zamykając w klatce, bandazując, strasząc obecnością. Fakt, ze jadł ryby które mu serwowałem napawał nadzieją lecz on zdechł z pragnienia prawdopodobnie gdyz woda jaką mu pod dziób stawiałem była słodka a nie wpadłem na to w pore ze jest to ptak morski i pija on tylko słoną z natury rzeczy...

- wygłodniałe szczeniaki zaprosiliśmy do wspólnego stołu karmiąc je i przyzwyczajając do nas do momentu az zadomowiły sie na dobre w okolicy kuchni resortu na wyspie ko mak gdzie korzystaliśmy z gościny naszego znajomego 'dzamala' i gdzie psy raczej nie mają racji bytu totez musielismy je następnie przepraszać i stanowczo wypraszać z tamtąd...

eh... lichy ze mnie master janek...

tu tesz znajdziesz obraski (wir czasowy je dotknął ino): http://www.facebook.com/#!/album.php?aid=131729&id=596593044

Monday, 1 February 2010

...cd LOCUS SOLUS RETRITUS

ŁELKAM BAK EWERYBADY AFTER DIS SZORT ABSENS ENT IN E KOMPLITLI NJU JER ...2053!!! BERGMUNCKIE OKO CZASU ALBO TO SKOK W NADPRZESTRZENI NIRWAŃSKIEJ POWODEM ÓW LATENCJI MEGO JESTESTWA PISANEGO, DONCIA ŁORY ENYŁEJ- JAK ZWYKLE NADAJE ZNOWU JAKGDYBYNIBY NIC NIEZWYKŁEGO SIE NIE WYDARZYLO...

ciong dalszy historii z retritu zatem(z pamienci master janka)

... o 11-tej wszechmogący dzwon na powrót zamienia czaploraki , zombiaki, pokraki i slimaki w stadnie na sale wracajace owieczki . monk wykazujac wielką tolerancje i zdając sobie sprawę z karkołomnych starań coniektórychnienawyklych do relaksu w lotosie kadetóf daje swobode wyboru dowolnej pozycji niskopodłogowej. zrazu jednak odrzuciłem szpagat rozkroczny i klęczenie na grochu jako nieprzyzwoite wszak nie kazdy z uczestników ma umysł tak otwarty by w posturze takowej widzieć ot zwykłą jogina propozycję statyczno-rownoważną. nie mogąc zdecydowac sie zaś między naszym narodowym siadem po turecku a wysokokulturalnym przycupem z dwutaktem , dałem wodze cielesnej frywolnej ekspresji i klaplem intuicyjnie półdupkowo nożno-niezawiłym stosując jednak intelektualny trik na sobie w pore gdyż byłbym usiadł tyłem . I wszyscy znowu na pół godziny, pod monka okiem niby to niewnikliwym zastygamy jak złapane w sieci cwane muchy wiedząc że kosmaty pająk w tę strone ruszy z której ktoś choćby i myśleniem poruszył.

wtem! w samo południe spadaja z nas niewidzialne wiezy i eskadra lecimy na lancz czyli ostatni dnia posilek. głodnemu chleb na myśli, podczas gdy adeptowi z zagranicy widok pięciu tac tajskich receptur odbiera pragnienie skromnego łaknienia napawając ślinotospadu percepcji zmysłóf .tu wstrzemiezliwość nasza poddana zostaje chciwosci probie, a niebo w gębie takie, ze w dnach misek rozpasanego swego oblicza ujrzeć nie jest nam dane, gdyz juz po dokładke pędzimy gdy pół miski jadła jeszcze mamy . i gdyby nie modlitwa na kartkach przed nosami, w ktorej o umiarze w jedzeniu wielkimi literami stoi - dziobami i pazurami kesy z ust byśmy sobie nawzajem wyrywali tak jak zwykly to robić z tłustą dżdżowniczką za oborą kury.

jasno widziane obrazy z niedalekiej przyszłości tu:
http://www.facebook.com/mata.baku?ref=sgm#/album.php?aid=2025571&id=1548484180

Tuesday, 29 December 2009

HOKUS POKUS ciąg dalszy




Tymczasem czerń ustępuje miejsca szarówce, na stonowanym niebie rysują sie palczaste kontury kokosowców. Widze to rzuciwszy okiem w tamtą strone podczas gdy skupienie kieruje juz na następną ture wciągania nosem. Tym razem inhalacja mniej halucynogenna prawdopodobnie dlategi iz z nosa skupienie schodziło na uszy które za smaku zmysłem namową stanęły w stanie czuwania w celu nieprzegapienia dzwonka śniadaniowego.
I tak o 7mej 30ści do miski blaszanej trafia pożywka w formie papki ryżowo-warzywnej, do kubka trafia kakao, kawa lub zielona herbatka a dla ascety wody święconej do skropienia głowy jego też nie zabraknie. Potem głośna z kartki czytana litania i łyżki mogą stać sie wreszcie pożyteczne. Noo niektórzy mają jeszcze dodatkowe swoje rytuały i cośtam szepczą pod nosem gdy inni pięć razy od stóp do głów się żegnają. I teraz dopiero widze jak na talerzu co za towarzystwo mamy w stołu szeregu. Trzech wielebnych z twarzy, pare matek teres, jezusa miłościwego i maryje niepokalaną i kolbe maksymiliana właściwie przegłodzonego, są tez muminki i samarytanie plus nieukierunkowane jeszcze dziatki czy młodziany. I tu ja czyli ali baba, a tam Marta ruda baba jaga.
O 9tej monk z angielskim rodowodem prezentuje nam nietypowe pranie: do bębna wrzuca siłe woli, huć pożądania, moc lenistwa i potęgę gniewu. I ledwie program ruszył wstępny a juz widać ze monk niejednokrotnie bywał oświecony na tutejszych plażach i z niejednej palmy olej był kapał mu na głowę. I choć sprawy oczywiste jakby prawie prawił tak je kręcił, rwał i drapał ze choć każdy kto jakiekolwiek miał zasady wtem pozostał bez podstawy. W łatach dziury płatał, w szatach osnowy rozplatał, to znów szył na wspak i rwał na schwał i maglował i wyżymał i rozciągał i napinał az strzepnął i nic nie zostało z obiektów dysputy gdyz nićmi iluzji było szyte wszystko co ego stworzyło jako wielką kreacje osobistą. A o 10tej minut czydzieści dla zróznicowania obiektu medytacji ogłasza nam trening własnego chodu obserwacji. I nie trudno zaraz wyłowić z tłumu mistrzów tej techniki, te stare wygi co mają swe tajniki. Chód taki chodziarz czaplo adekwatny zastosuje by w pół kroku zawiesić noge i on juz medytuje. Nie wiesz kiedy na pięcie zawróci lub wtem na wspak jak rak ruszy lecz widać ze w medytacji musi on być po same uszy. A kazdy z nich specyficzniejszy, bardziej lub mniej odważniejszy, nowicjusze tropią zaś ruchy co bardziej karykaturalniejszych i najmniej w koordynacji trafniejszych myśląc ze to kwintesencji jest sztuka i warta sztuki tej nauka. Wszyscy jednak w ekstremalnie zwolnionym tempie stąpają i każdy nowy krok skrupulatnie analizują jakby przepaść przed sobą widzieli albo w gniazdo jeżozwierza stopą wtem wdepnęli. Martek w skupieniu 'slou mołszyn parodie monte pajtona akademi dziwnych kroków' wizualizuje a ja gram role zombi który po śniadaniu w cieniu nogi se rozprostowuje gdyz żreć mózgów więcej przed lanczem nie potrzebuje.jou
...cdn...

Monday, 28 December 2009

HOKUS SPOKUS OD POKUS


miało być sezamie otworz sie a tym czasem zamknieto nas na własne życzenie w buddyjskim ośrodku medytacyjnym ubezwłasnowolnienia jazni. Ta niewola fizyczna jedynie ma na celu skierowanie nas na ścieżke dażącą do uwolnienia sie z jarzma swego jedynego ja własnego mego ego... w regulamin wpisane jest nie opuszczanie terenu, nie nawiązywanie żądnego kontaktu z innymi uczestnikami programu i wyzbycie sie wszelkich dekoncentratów typu galanteria, bizuteria, telefon komórkowy, zegarki z kalkulatorem czy melodyjkami, laptop i te pe i te de. Z małą szarpaniną ale oddaliśmy w końcu kanona i ajpoda i grzebień(potencjalny instrument muzyczny). W zamian każdy dostał worek a w nim : butelka na wode, pled zwany derką i moskitiera.
O dużo za długo przed świtem czyli o 4tej punkt czydziesci dzwon bity (az żal mi sie go robi) o wyraznie wzrastajacym ilorazie decybelicznym tylko cieżko opornych nie jest w stanie postawić na rogi. Chlusnąwszy pustą miską na czerep(gdyby była pelna wody PEWNIE bym nie trafil) lunatykuje zwodniczo (na tę ciemną strone ksiezyca). Wpadłem wtem jednak w potrzask i wraz z dzwiękiem wielorakich szorujących i sunących sandałów trafiłem na salę tortur. Szukam nie pierwszego acz lepszego miejsca gdyz najlepsze juz odnalazly dupska tych niecierpliwców nadgorliwców co to chcą szybciej dotrzeć do krainy szczęścia i spokoju wiecznego. I kiedy jestem jeszcze z paluchem w kopalni ropy odkrytej właśnie w oku bez ogródek trafia w mą trąbke eustachiasza odzczyt słów mędrców wschodu. Rzecz jasna chwytam wszystko w mig bo i uwage mam szalenie małpio wręcz zręczną. Po odczycie wszyscy zamieniają sie w słupy soli. Myślą sobie myśle sobie. Ale skąd! przypominam sobie, że technika treningu stosowana tu polegać ma na skupieniu uwagi na własnym oddechu zwyczajnie i jego obserwacji bacznej.Więc domyślam sie ze inni robia juz to co ja dopiero zaczynam czyli węszą i to czujnie. Z prawa jakby ciepło i wilgoć zieleni gdy z lewej chłód czarnej morza otchłani, tam gdzieś dalej potok szemrze zwyczajnie i potocznie, tu szeleszczą gęstwiny kończyny, tam kuter poluje, tu kokos z palmy se spaduje, tam brzmiąco świerszczy w trzcinie, tu bambusom chrzęści w stawie albo rosną za szybko i dostają rozstępów bo przecie bambusy w stawie nie rosną... Tak myśle sobie. I ja to wszystko mam w nosie, he! Ćma ćmi mi tu coś a komar na dodatek w nos mię kąsa przywołując zaraz do praktyki. CZUWAJ!!! oddechy licz a nie myśl i słuchaj! concentrate! the mind is where is the concentration! Więc taki zawzięty byłem ze takie skupienie na głębinach i mieliznach nozdrzy osiągnąłem az widzeń kół czarniawych na przemian z przebłyskami jaskrawych pierścieni w zamian dostałem, z nadtlenienia mózgu niechybnie. i całkiem jeszczem nie ochłonął dobrze a już gestykulują mi tu by gwiczołami machać, skręt jakiegoś tułowia wyprawiać, leżeć na pięcie i na głowie klęczeć oczy wpatrując jednocześnie we firmamencie. Finalne jogi ćwiczenie polubiłem wszak dogłębnie gdyż jeno leżeć na grzbiecie należy i patrzeć astralnie w golenie. Skanujemy zatem najpierwej paluch u stopy duzy by potem skanowac uwaznie ten maly, i kościec i chrząstki i żebkę i lędzwie, łękotkę, grdykę, małżowinkę, ciemię, piszczele, łopatkę, szyszynkę, żuchwę i wyrostek robaczkowy lecz na koniec zostaje najlepsze - kręgosłup i cały system czakrowy. A przebiega w ustach instruktora to tak ni mniej ni więcej : wyobrazcie sobie w okolicy kości ogonowej czerwoną energie bijącą, nieco wyżej pomarańczową kule takową, zółtą zwizualizujcie sobie państwo gdzieś w kręgosłupa połowie, wyzej zieloną w płuc okolicy, błękitną zaś na wysokości szyi, ciemnoniebieską na czole a metr nad głową jaskrawo białawą...i wyobrazcie sobie, że one wszystkie teraz wibrują, skrzą i jak perły (albo żarówy osram 500set watowe)światłem emanują i między nimi przepływa energia jadowicie kosmiczna...i są jak układ słoneczny albo nawet cała galaktyka...
wtem głos instruktora stanowczym już tonem przywołuje by wracać tu zaraz i siadać na bacznosć komende dyktuje ale mnie nie chce sie wracać już wcale...tylko żonglować i bawić chce sie w kosmosie całymi galaktykami...
...cdn...


psst: przypominam ze dzisiaj imieniny Godzisława